Kolejną wyprawę pojechałam z tatą autobusem do Anamur.Mieliśmy pecha bo autobus się zepsuł i dalsza drogę jechaliśmy autostopem w małej szoferce . Ja siedziałam na silniku i na serpentynach myślałam,że wylecę przez okno ale widoki były przecudne.Ponieważ podróż trwała dłużej niż planowaliśmy, musieliśmy przenocować w tej małej mieścinie a był tylko jeden mały hotelik, który wyglądał jak hotel na godziny ale nie było innego wyjścia jak tu się zatrzymać.
Pierwszym celem wyprawy był Anamurion (około 5 km od Anamuru) - ruiny grecko - bizantyjskiego miasta. Jest to jedno z nielicznych tak dobrze zachowanych miast antycznych, z kościołami i wystawnymi domami oraz pięknym akweduktem. To, co pozostało do czasów obecnych, pięknie wkomponowane jest w okazałe wzgórze.
W połowie miasta przebiegała droga , która dzieliła je na pół. Niższa część to była część umarłych – czyli cmentarz a ta wyższa to część żywych , czyli część mieszkalna.
Byliśmy w tych ruinach sami, wrażenie niesamowite , całe miasto wymarłe a budowle świetnie zachowane.Tu tez była piękna plaża chociaż pogoda nie była najlepsza ale cóż można się spodziewać w grudniu.
Po opuszczeniu Anamurium ruszyliśmy dalej i już po chwili cieszyliśmy oczy przepięknym widokiem wspaniałej twierdzy Kizkalesi. Ten potężny Zamek Krzyżowców znajduje się około 5 km od miasta Anamur. Pierwszą budowlę zbudowali tu Rzymianie w III wieku, później zamek przejęli Bizantyjczycy, a w 1221 roku kontrolę nad warownią zdobyli Seldżukowie. Zbudowali wówczas meczet oraz łaźnie tureckie.Tutaj zrobiliśmy sobie sesję zdjęciową ale jak się później okazało nie byliśmy sami i zdjęcie z miejscowymi turystami tez zostało zrobione, jakże oni inaczej wyglądali od nas.
Tu też zobaczyła pierwszy raz jak rosną banany i zajadałam się mini bananami , których wcześniej nie jadłam.