Żeby nie być za wcześnie w domu, jedziemy prosto do portu w Portovesme i zdążamy na statek o 17.25 na wyspę San Pietro. Samochód zostawiamy na parkingu, chociaż można było go zabrać. Nawet nie spytałyśmy ile to kosztuje, szczęśliwe,że zdążyłyśmy. Bilet w obie strony kosztuje 9.70 euro.Nie ma dużo osób na pokładzie więc można sobie spokojnie wybrać miejsce. Kursuje tutaj też statek z Calasetty ale ten nam pasuje bardziej.
Widok ze statku na Portovesme w zachodzącym słońcu piękny, szkoda ,że tam są kominy. Płyniemy pół godziny. Carloforte to miasteczko urocze, czyste ma długą promenadę wzdłuż wybrzeża i tam się też usytuowały restauracje. Ale nie możemy nic zjeść bo jest jeszcze za wcześnie.Otworzą swoje podwoje dopiero o 19 tej.
Siadamy więc w małej pizzerii na coś a la pizza ale smakuje bardziej jak placek ziemniaczany. Z głodu nie zrobiłam zdjęcia ale pyszne było, potem lody oczywiście i zaglądnęłam do kościoła gdzie się odbywała sobotnia wieczorna msza i posłuchałam pięknych pieśni w wykonaniu chóru.
Po mszy jak ludzie wylegli na ulicę to zrobił się wielki tumult, główna aleja z kościoła prowadzi do portu a po drodze jest placyk z ławkami ocieniony drzewkami fikusa benjamina, gdzie zasiadały całe rodziny wieczorem. My też siadłyśmy aby popatrzyć jak tutaj ludzie spędzają sobotni wieczór.Dzieci jeździły na rowerach, biegały, dziewczynki przechadzały się z lodami a starzy siedzieli na ławkach i rozmawiali.
Do Portoscuso wracamy ostatnim statkiem o 21.10, na szczęście drogę do domu znamy i nawet nocą trafiamy bez problemu.