Było magicznie w Longmen a teraz wracamy do Luoyang do najstarszej buddyjskiej świątyni.
W roku 64 cesarz Ming z dynastii Han wysłał na zachód poselstwo celem zapoznania się z naukami buddyzmu. Wróciło ono do Chin trzy lata później, a wraz z nim przybyli dwaj indyjscy mnisi,którzy przyprowadzili z sobą białego konia, objuczonego torbami zawierającymi buddyjskie sutry i figurki. Stąd nazwa świątyni a przed bramą wejściową stoją dwa białe konie.
Główne budynki usytuowane są wzdłuż biegnącej od bramy symetrycznej osi północ-południe. Pierwszym z nich jest pochodzący z czasów dynastii Yuan Pawilon Niebiańskich Królów, w których przechowywane są posągi czterech Niebiańskich Królów. Za nim znajduje się Pawilon Wielkiego Buddy, najokazalszy w całej świątyni . Zbudowany w czasach dynastii Ming budynek wznosi się na metrowym tarasie i posiada podwójny, bogato zdobiony dach. Wewnątrz niego umieszczono posąg Buddy Siakjamuniego.Ostatni budynek najmniejszy stojący na kamiennym tarasie to Pawilon Porady.
Obok starej świątyni powstały obiekty współczesnych świątyń buddyjskich: tajskich i indyjskich. Budowane są zgodnie z architekturą kraju ich pochodzenia. W tajskich świątyniach złoto kapie aż trzeba oczy przymykać.Ale dla nas była to odmiana od stale oglądanego stylu chińskiego. Świątynia , dar ludu Indii dla ludu Chin ma ciekawe rzeźby i stonowana kolorystycznie.
Obok świątyni trwały prace młockarskie , traktor rozjeżdżał roślinę a ludzie wytrząsali nasiona.Potem na placach, chodnikach suszyła się np kukurydza.
Na zakończenie zwiedzania znowu czas na zakupy a potem kolacja i gotowanie sobie zupy w kociołku.
Przed każdym stała płyta grzewcza, z garnkiem do którego wrzucało się różne składniki aby powstała pyszna zupa.Mnie trochę to nie wyszło bo zjadłam składniki zupy bez zupy.
Wieczorny spacer dopiero mi uświadomił jak taką zupę się przygotowuje. Na straganie był stos różnorodnych składników, do koszyczka wrzucało się przez siebie wybrane składniki, pani gotowała to w kociołku a potem do miski dawała wybraną przyprawę ,mieszała zupą i wyciągała sitkiem nasze składniki, dwie chochle płynu i zupa gotowa.
Pachniało pysznie i pewnie też tak smakowało.
Wieczorem jeszcze spojrzenie na gimnastykę wieczorną i można iść spać.Chętnych do tańca na podeście było tylu,że wejścia zostały zamknięte.Marta spróbowała gry na dwie ręce jakimiś kołatkami ale nie było to łatwe, no cóż trzeba ćwiczyć i ćwiczyć tak jak Chińczycy.