Czasem zupełnie nieplanowane wyjazdy sa najlepsze.Tak było tym razem, nagle podjęłam zję jadę do Madurah.W polskim przewodniku cisza, a w australiskim niewiele, podobno można zobaczyć delfiny ale mnie sie nie udało.Nic nie szkodzi może :)Do tej miejscowości położonej 74 km na południe od Perth mozna dojechać kolejką w ciagu 45 minut a potem jest Shelter bus który zawozi turystów za darmo do centrum małego miasteczka.Droga do Mandurah jest bardzo urozmaicona,najpierw mijamy rozlewisko rzeki Swan z jachtami a potem scrab,busz i lasy eukaliptusowe.Po drodze zamiast miast widzimy tylko dachy domów, większość to niska zabudowa i jeden domek położony tuż przy drugim, tylko dachówki róznokolorowe.W Madurah od razu widać wodę przez pas zieleni więc tam się udaję zaglądając do galerii gdzie mnie urzekły kolorowe obrazy Emmy Blyth.Gdyby nie brak miejsca na ścianach w domu pewnie bym coś kupiła :) A na nabrzeżnym bulwarze królował pelikan, który chętnie pozował do zdjęć.
Znalazłam tez ciekawe rzeżby związane z wodą, przeszłam nabrzeżem po drewnianej stojącej w wodzie kładce do starego drewnianego mostu, gdzie wędkowali panowie.
Jest tu tez małe muzeum z celami więziennymi, starą klasą szkolną oraz zdjęciami dawnych domów. Tutaj nie dało się robić zdjęć ale WC było za darmo :)
Tutaj tez przyjeżdża się na Fish &Chips do Cicerellos ale Ala mnie wyprawiła z jedzeniem więc grzecznie wszystko zjadłam na ławeczce w parku jak większość emerytów :).
Dzisiaj było tu pustawo ale przez to miło.Znalazłam też centrum kuluralne gdzie namówiłam młodego chłopaka na zrobienie zdjęcia w serduszku.
W drodze powrotnej robiłam zdjęcia przez szybę aby pokazać jak zmienia się krajobraz.
Panie Janie nie codziennie znajduje się miejsca ,że robi się super zdjęcia, jeszcze nie minęła połowa drogi i może mi się uda :)