Pobudka o 5.30 bo o 7.15 wyjeżdżamy do Kalgoorlie 600 km w głąb interioru.Odwozi mnie i Alę Waldek na stację East Perth.Konduktorzy jak dyrygenci zza stolika kierują ruchem pasażerów. Jadą tylko dwa wagony.Trochę turystów, małych dzieci z rodzicami i paru Aborygenów.Za mna siedzi mała Maoryska która w porównaniu z innymi dziećmi jest nad podziw grzeczna.
Mamy przed soba ekran na którym wyświetla sie trasa przejazdu lub widok z kamery od maszynisty lub oczywiscie film.
Do Toodyay teren jest pagórkowaty i lesisty.Tutaj były wielkie pożary i pozostały kikuty spalonych drzew i czerwona ziemia.
W Merredin jest postój na papierosa, gdzie wszyscy wychodzą na mały peron a ja poluję na papugi Galah.Tytaj spotykają się pociągi do i z Kalgoolie i następuje zamiana obsługi pociagu tak ,że wszyscy wracaja na do domów, nieźle co :)
Do Southern Cross czyli ok 300 km od Toodyay przeważają pola uprawne czekajace na deszcz. Nakażdej stacji potężne elwatory na zboże.
Środowy deszcz dotarł tutaj bo miejscami widać kałuże wody.
Przepieknie wygladają wysychajace słone jeziora, które bieleja z oddali.
Całą drogę towarzyszy nam rura dostarczajaca wodę do Kalgoorlie od Fremantle czyli ok 650 km.Niejaki inżynier Charles O"Conner wpadł na ten pomysł ale jak wody nie popłyneła to popełnił samobójstwo ale gdyby poczekał trochę dłużej to cieszył by się sukcesem.
Za Southern Cross krajobraz się zmienia i pojawiają się lasy eukaliptusowe i scrub-czyli drapiące chaszcze , na prawdę drapią bo się przekonałam na wyspie Rottenest gdy sie nieopacznie zeszłam z trasy.
Eukaliptusów jest ok 400 odmian a ja rozróżniam tylko buały i czerwony pień bez kory.Całą drogę wypatruję dzikich kangurów z gotowym do zdjęć aparatem i tak 7 godzin patrzę w okno że głową nie moge ruszać.
Do Kalgoorlie dojeżdżamy spóźnieni o 1 godzinę , jest 3 i 34 stopnie.Wszyscy wsiadaja do aut, nawet Aborygeni a ja z Ala maszerujemy pieszo do centrum.Wzbudzamy zainteresowanie 2 podpitych panów, ale jak sie dowiedzieli ,że idziemy do Palace Hotel to stwierdzili,że niedaleko i dali nam spokój.Tutaj nikt nie chodzi, poza centrum maisto jak wymarłe, szerokie ulice,domki niziutkie, ogródek i samochód najczęściej pick-up,
Docieramy do hotelu, zostawiamy bagaże i idziemy oglądać miasto, które robi wrażenie jakby sie zatrzymało na początku XX wieku w czasch gorączki złota.Tylko usunąć samochody a podstawić dorożki:)
Przy głównej ulicy Hannan ( od nazwiska przedsiębiorczego Irlandczyka Paddy Hannan ) mieści się informacja turystyczna, gdzie za 80 A$ oferyja mi wycieczkę do odkrywkowej kopalni złota ale trzeba miec długie rekawy i zakryte buty, których na szczęście jak sie później okazało nie miałam.
Obfotografowałam historyczne domy najwyzsze w całym mieście i udałusmy się do Muzeum WA, które niestety jest otwarte od 9 do 4.30 a była juz piata.
Przez przypadek trafiłysmy na wzgorze Gleddon z którego mogłysmy do woli podziwiac czerwona potężną hałdę utworzona z pozostałości po wydobytym złocie.Dookoła wszystko w czerwonym pyle.Po sesji zdjęciowej padły mi baterie i musiałysmy wrócić do hotelu.Tutaj krótki odpoczynek , skromne jedzonko , wymiana baterii i wymarsz na najsłynniejszą ulicę Hey. Słynna z licznych burdeli, gdzie przedsiębiorcza burdel mama oprowadza wycieczki po przybytu rozkoszy za25A$ ale poza godzinami pracy :)
Zmęczone wracamy do hotelu, gdzie nie mogłysmy wyłączyc buczącej klimatyzacji a recepcja zamknieta więc czeka nas ciężka noc .