Wczoraj Townsville żegnało mnie tęczą a dzisiaj Sydney mnie witało też tęczą.Czy to nie zbieg okoliczności ?
Ale po kolei , wstałam rano jeść sama sobie zrobiłam i kanapeczkę jna drogę , jeszcze zdążyłam kupić oowce na drogę i o 10.30 przyjechał po mnie busik na lotnisko.
Komunikacja tak jest zorganizowana ,że zbiera po hostelach i z promu osoby na lotnisko.
Czekała aż przyjedzie prom z Magnetic Island i pojechał bus na lotnisko.Lotnisko małe więc szybko się odprawiłam i o 12.25 wyleciałam do Sydney.Miałam dużą frajdę bo siedziałam przy oknie a samolot zrobił dodatkowa runde nad górami błękitnymi bo musiał trochę czekać na lądowanie.Widoki wspaniałe ale musicie uwierzyc na słowo robiłam zdjęcia ale nic ciekawego nie wyszło.
Zato zaraz po wylądowaniu Stan czyli mój nowy gospodarz wziął mnie na wycieczkę po plażach Sydney w zachodzącym słońcu bo tu szybko robi się ciemno.
Stan jest wytrawnym fotografem i podroznikiem i zaczęlismy zwiedzanie od Zatoki Botany Bay .Potem plaża Morouba, Cooge i w koncu nasłynniejsza plaża Bondi !!!
Goniąc zachodzące słońce wylądowaliśmy w Watson Bay i mogłam podziwiać piekne klify i South Head oraz miejsce z kórego skakano aby popełnic samobójstwo.
Widoki na miasto niesamowite.Potem jedziemy do centrum aby z Lady Macquary Point podziwiac oświetlone city i słynn operę i most Harbour Bridge.
Do nocnych zdjęć jednak potrzebny lepszy aparat pomimo nocnego trybu i statywu nie sa najlepsze.
Do domu na plebanię ( to nie żart , to mar mi załatwił najlepszą miejscówkę w Sydney- dzięki ) jechaliśmy przez most ten słynny ,potem wypad na pyszna kolację i pora do spania.